Etap starań o dziecko określam jako jedno z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu. To czas, który zostawił piętno na moich emocjach, stosunkach z najbliższymi i samą sobą. Z pewnej siebie kobiety, dla której świat zdawał się nie mieć żadnych barier i której nic nie stało na drodze do samorealizacji, stałam się dziewczynką, która szuka jakiejkolwiek dziury, żeby móc się w niej schować przed światem. Każdego dnia, na przestrzeni dziesięciu lat walki o dziecko, traciłam cząstkę siebie, stając się chodzącą pustką, bez grama wiary w siebie i w sens istnienia.
Na pewnym etapie starań o dziecko dotyka się fundamentalnych pytań, które po cichu zadaje sobie każda osoba borykająca się z tą wyniszczającą chorobą. – Na co komu moja egzystencja, skoro nawet nie mogę mieć dzieci? Zjawisko podważania sensu istnienia zauważyłam zarówno u siebie, jak i u setek innych kobiet, z którymi od lat rozmawiam na temat niepłodności. Odnalezienie się na nowo, niezależnie od efektów starań i leczenia to długi i żmudny proces. Mając na uwadze osobiste doświadczenia i wielogodzinne rozmowy z innymi kobietami, stawiam śmiałą tezę, że kiedy dotyka nas niepłodność, wszystkie nasze dotychczasowe wartości i ideały przestają mieć znaczenie. Osiągnięcia, plany na przyszłość, kariera, a nawet związek przestają mieć znaczenie w takim sensie, jaki miały dotychczas. Przecież przez lata budowaliśmy to wszystko, żeby móc następnie rozpocząć kolejny etap życia – rodzicielstwo. Dotychczasowe osiągnięcia miały być fundamentem dalszego życia rodziny, podwalinami, na których będziemy realizować życie powiększając rodzinę… Tymczasem zbieramy cząstki rozczarowań z każdego cyklu owulacyjnego, próbując bezradnie składać się na nowo, by przetrwać do kolejnego.
Przerobiłam wszystko: od uzdrowicieli i znachorów po ręce, które leczą i modlitwy. Zawierałam pakty życia i śmierci z diabłem, żeby zaraz potem prosić Boga o wybaczenie i desperacko prosić o cień nadziei, mimo że moje stosunki z siłami niebios są delikatnie mówiąc nieokreślone. Jeździłam do wioski w Armenii, do uzdrowicielki, która podobno posiada najlepsze mazidło leczące wszelkie choroby cipkowe, z gwarancją uzyskania ciąży w ciągu trzech miesięcy. No tak, ale żeby cokolwiek z tych rzeczy zadziałało trzeba dodać jeszcze jedną ważną czynność – seks. Seks? Robiło mi się niedobrze już od tych wymuszonych aktów na godzinę, na dzień, na termometr… Czar prysł i nie było już czego ze mnie zbierać. To był moment, w którym zaczęłam dojrzewać do myśli, że moje-nasze życie być może nigdy nie wypełni się dziecięcym śmiechem. Żeby móc iść dalej, musiałam się skonfrontować z tą myślą. Wypierałam ją przez wiele lat, żyjąc w przekonaniu, że tylko obecność dziecka sprawi, że moje życie będzie naprawdę szczęśliwe. To był moment, w którym po raz pierwszy od lat poczułam ulgę. Paradoks polegał na tym, że nagle „niechcenie” dziecka bardziej uwolniło mnie z więzienia własnych ograniczających myśli, niż jego posiadanie.
Rozpoczęła się moja transformacja. Wieloetapowa, wymagająca setek konfrontacji z własnymi słabościami i ograniczeniami. Nie lubiłam siebie i bardzo mi to przeszkadzało, bo zawsze miałam bardzo dobre stosunki z moim „wewnętrznym ja”. Wcześniej byłam zadowolona zarówno z moich fizycznych, jak i emocjonalnych walorów. Niepłodność sprawiła, że przestałam się akceptować i poczułam, że myśl – Nie lubię cię, Narine – bardzo mi przeszkadza. Jak mogę oczekiwać, żeby inni mnie lubili, skoro sama stałam się dla siebie wrogiem? Byłam nerwowa, rozdrażniona, wszystko odbierałam jako osobistą obrazę i żyłam w przekonaniu, że cały świat jest przeciwko mnie. Pytania o dziecko zawsze wzbudzały we mnie agresję, a porady dotyczące tego, co zrobić, żeby się dorobić dziecka spuszczały mojego wewnętrznego pit bulla ze smyczy.
Zasadnicze pytanie, które zadawałam sobie, będąc w procesie transformacji brzmiało: Jaką mamą chcę być, jeśli już jakimś cudem nią zostanę? – Szczęśliwą! – za każdym razem szeptał mój wewnętrzny głos. I wtedy pojawiały się kolejne pytania – A może jest tak, że tu i teraz jestem na tyle nieszczęśliwa, że dopóki nie rozprawię się z tym, co mnie pożera od środka, nie poczuję czym jest prawdziwe szczęście? Ok, ale po czym poznam, że już jestem szczęśliwa? I w zasadzie co to ma wspólnego z zajściem w ciążę, skoro ludzie ciągle rodzą niechciane dzieci, zachodzą w ciąże mimo prowadzenia – delikatnie mówiąc – nieodpowiedzialnego trybu życia?
Lekkość – po tym poznam, że jestem szczęśliwa. Szukałam więc lekkości w celebrowaniu zwykłego życia: kubka kawy, porannego słońca, spaceru bez myśli o dziecku i głębokiego oddechu, który wypełni moje płuca, tak, że w końcu zniknie duszący ucisk w klatce piersiowej. Codzienność bez myśli o dziecku, noce bez płaczu z powodu jego braku. Po tym wszystkim poznam, że zaczynam czuć szczęście. Dotarło do mnie, że kompletnie nie jestem gotowa na macierzyństwo tu i teraz. I w sumie, nawet gdyby zdarzył się cud, to moja relacja z samą sobą jest w tak opłakanym stanie, że nie będę mogła być szczęśliwą mamą.
To był czas, kiedy po kilku latach przerwy wróciliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Zwlekałam z rozpoczęciem procedury in vitro, bo ciągle naprawiałam relacje z moją wewnętrzną Narine, która miała ogromną potrzebę gotowości do życia bez dziecka. Wiedziałam, że jeśli nie osiągnę tego stanu, każda nieudana próba będzie mnie boleć podwójnie. A ja chciałam mieć siłę do walki. Chciałam czuć gotowość, żeby powstać z kolan, nawet jeśli procedura będzie mieć wobec mnie inne plany niż te, które ja zakładam. Żeby tak się stało, fundamentalne było odzyskanie wiary w siebie. Wiary w to, że moje życie jest wartościowe, niezależnie od posiadania dzieci. Przez wiele lat moja głowa była wypełniona pragnieniem dziecka, a zatem proces zajęcia myśli i emocji innymi priorytetami nie mógł być krótki i realizowany bez przekonania. Musiałam uwierzyć w siebie na nowo. Odzyskać siebie na nowo. Naprawić relacje z moim mężem. Uprawiać seks bez myślenia o „robieniu dziecka”. Wyjść na randkę i nie czuć melancholii na widok małych dzieci. A przede wszystkim, nie projektować wizji, które są dalekie od realnego życia rodzicielskiego.
Złapałam się bowiem na tym, że moje wizje macierzyństwa zawierają tylko jego idealny obraz. Nie było w nich nieprzespanych nocy, strachu przed pierwszymi kąpielami. Nie było tam niewiedzy, z którą z resztą zetknęłam się później, kiedy już moja córka przyszła na świat. Myślałam, że wszystko wiem, że macierzyństwo to coś, w co wchodzimy jak w masło, bo to takie naturalne. Otóż nie. Rzeczywistość położyła mnie na łopatki po raz kolejny, kiedy po dziesięciu latach walki o córkę obudziłam się w depresji poporodowej. Przecież miało być tak idealnie, miały być pachnące żonkilami kupy, idealne ssanie piersi, budzenie się o poranku z cichutko mruczącym obok bobasem, miało być bez smoczka i w idealnie dobranych ubrankach… Znowu trzeba było przepracować wiele, żeby było idealnie.
Kiedy tworzyłam platformę Płodność Start myślałam o tym, czym ona docelowo miałaby być i jak to zakomunikować. W naturalny sposób pojawiła się myśl – Gdy przychodzi czas na rodzicielstwo, zadbaj o siebie! Dlaczego rodzicielstwo, a nie macierzyństwo? Bo rodzicami stają się oboje partnerów, a zatem ta przestrzeń musi być tak samo ważna i otwarta dla kobiet, jak i dla mężczyzn.
Jestem głęboko przekonana, że płodność to coś więcej, niż nasza fizyczna predyspozycja do posiadania dzieci. W niepłodności to „płodność umysłu” jest kluczowa! W moim głębokim przekonaniu niepłodność jest jedynie początkiem życia w zgodzie ze sobą, ze swoimi emocjami, oczekiwaniami i pragnieniami. Płodność to zarówno życie w rodzicielstwie, jak i życie w nierodzicielstwie. To nasze relacje ze światem i nasz stosunek do otoczenia oraz najbliższych w obliczu choroby. Płodność to wszystko, co wspiera nas w lepszym zrozumieniu swoich emocji. Płodność Start to proces, który może rozpocząć każdy, niezależnie od etapu życia.
Gdzie jestem?
Czego chcę?
Jak mogę osiągnąć swoje cele?
Jakie mam do tego zasoby?
Jak mogę wykorzystać niepłodność na swoją korzyść? Tak, jestem świadoma tego, jak absurdalnie to brzmi, ale zaufaj mi, da się.
Które obszary mojego życia straciły pion i wymagają mojej uwagi?
Te wszystkie pytania towarzyszyły mi na drodze mojej transformacji, która nadal trwa…
Zapraszam Cię do dołączenia do grupy wsparcia, jaką jest platforma Płodność Start. Ta oparta na trzech filarach przestrzeń ma na celu towarzyszyć Ci na twojej drodze do upragnionego rodzicielstwa. Psychologia, medycyna, edukacja to najważniejsze obszary, na których będziemy opierać nasze publikacje, dając Ci wiedzę i narzędzia do pokonania trudności na drodze do wymarzonego rodzicielstwa.
Nasz umysł, relacje ze swoim wewnętrznym ja i emocje stanowią często decydujący czynnik w walce o dziecko. I dlatego postanowiłam połączyć swoje życie z fascynującą dziedziną, jaką jest psychologia, aby już w niedługiej przyszłości móc pracować z parami borykającymi się z niepłodnością.
Wierzę, że stworzymy tutaj naszą wewnętrzną społeczność, będziemy się wspierać i dzielić się doświadczeniami, pomagać sobie i szerzyć wiedzę o niepłodności w naszym społeczeństwie.
Witaj.
Dziękuję, że jesteś.
Narine Szostak